Wspomnienia z podróży do Chin – SHAOLIN


Mnich witający przybyszów u wrót doliny prowadzącej do klasztoru Shao lin.


Za tymi sklepami po prawej i lewej stronie w oddali widać dolinę, gdzie u podnóża pasma widocznego w oddali znajduje się klasztor Shao lin. Zadziwiające jest to, że większość turystów w zachodniej Europy omija ten klasztor, co oczywiście dla uprawiających sztuki walki jest nie do pomyślenia, zwłaszcza, że wszędzie unosi się duch rywalizacji i zespojenia wspólnymi treningami.


Tak wygląda jeden w wewnętrznych dziedzińców klasztoru (zwróćcie uwagę na pas biegnący środkiem- podobnie jak w Pekinie). Klasztor jest stale odbudowywany i rozbudowywany.


 
Bóstwo – „Ha”



i bóstwo „hm”, co widać po wyrazach twarzy – u wrót kolejnego pawilonu świątynnego.

Dalej czterej wartownicy:






Płaskorzeźba założyciela klasztoru w Shaolin, mnicha pochodzącego z Indii – Zazwyczaj przedstawiany jest on na malowidłach z „wytrzeszczonymi” oczyma, co zgodnie z legendą było wywołane chęcią tego mnicha do wyeliminowania znużenia w modlitwach. Mianowicie, medytując, nie śpiąc, oczywiście czuł się zmęczony i powieki z tego zmęczenia same mu się zamykały. Nie mogąc pokonać tego zmęczenia mnich postanowił sobie odciąć powieki, przechodząc w stan „nieustannego czuwania”.



Podłoga wygnieciona przez ćwiczących mnichów w ciągu wieków.



Najbardziej znany fresk z sal klasztornych – mnisi w trakcie ćwiczeń.


 
A tu mnisi obecnie wracający z ćwiczeń.


 
Spojrzenie na drugą stronę doliny.


 
Las Stóp – czyli cmentarzysko najbardziej zasłużonych dla klasztoru mnichów, „opatów”.


 
Stoję przed wejściem do najbardziej prestiżowej szkoły wu-shu zlokalizowanej w pobliżu klasztoru. Dla wtajemniczonych – za tymi postaciami po prawej stronie jest wejście na teren, gdzie mieszczą się prycze dla ćwiczących i jest mała wytwórnia broni na potrzeby szkoły, gdzie zaopatrzyłem się nieco. Tego nie wskaże wam żaden przewodnik, czy mapa. 


 
„Handel bronią”. Żadna broń nie jest robiona maszynowo – seryjnie, zatem zawsze jedna jest lepsza w czymś od drugiej, dlatego dobrze jest spokojnie wybrać towar, oczywiście można go od razu sprawdzić w ćwiczeniu (sam o mało nie przeciąłem jednego Chińczyka szablą, jak nierozważnie próbował mnie zajść z tyłu). Zakupy zajęły mi ponad 2 godziny – np. jedną szablę kazałem przerobić, i musiałem czekać, bo nie było już podobnej. Po początkowych uśmieszkach ludzi w warsztacie, na widok białego człowieka, który wg nich chciał tylko kupić cokolwiek na ścianę, po 15 minutach zdobyłem już szacunek należny klientowi, który kupuje broń najlepszą z dostępnych. Niestety był to tylko warsztat z bronią ćwiczeniową lub o wyższym standardzie – na zawody, jednak nie było tam broni ostrej. Kute ostrza i rzeczywistą broń można przykładowo kupić podczas zawodów w Zhengzhou (niedaleko Shaolinu) i samym Shaolinie, gdzie zjeżdżają wówczas wytwórcy z nawet odległych prowincji Chin.


 
.. a za mną i moją 12 kg „paczką z giwerami” rozciągają się tarasy – klepiska na gruncie, gdzie nieopodal klasztoru ćwiczą uczniowie z prestiżowej szkoły przyklasztornej. Wspomnieć należy, że poza wielogodzinnymi treningami wu-shu, mają też oni normalne zajęcia szkolne. Treningi trzeba przyznać są szybkie i wysiłkowe, ukierunkowane w większej mierze na walki. Jednocześnie jednak oglądając treningi form, wydać się one mogą niesamowicie monotonne, ponieważ w jednej szkole widziałem jak przez ponad godzinę (!) ćwiczone były 3 dość proste ruchy, przy czym na zmiany ćwiczone były ich wykorzystania w walce.

W oddali po prawej stronie na łące widziałem też szkolenie garstki „białych”, których trening wyglądał fatalnie i ponadto na poziomie podstawowym – może z uwagi na brak wiedzy ćwiczących. Dlatego też nie polecałbym „klas dla ludzi z zachodu”, tylko raczej zapisy do klas wraz z chińczykami. Wspomnę tu tylko Andrzeja – znajomego z Warszawy, wyśmienitego zawodnika sportowego wu-shu (dorównującego zawodowym zawodnikom chińskim), który wyjechał do odległej prowincji w Chinach właśnie po to, by ćwiczyć wraz z Chińczykami, bez żadnej taryfy ulgowej. Opowiadał potem o niesamowitych technikach i taktyce walki – przykładowo o takim wytrenowaniu szybkości korpusu, że przechwytywano (!!) przygniatającą część lowkicków, które przecież są błyskawiczne i kierowane na udo (!). W tym celu przykładowo były skręty ciała z wielkim talerzem ze sztangi, które nie trwały 2-3 min – tylko seria 20 min., odpoczynek biegnąc ze sztangą, i kolejna seria, potem odpoczynek w przysiadach.


 
Zdjęcie Andrzeja Topczewskiego, zdobywającego złoto w przerwie w pobycie w Chinach, który planował na następne 2 lata.

Co ciekawego to szkoła, gdzie ćwiczył mieściła się w pobliżu wioski, która miała jedną studnię. Dlatego też by nie marnować wody, po ćwiczeniach nie dostawali jej np. do picia. Dawano im za to wodę pozostałą po ugotowaniu ryżu, żeby nic się nie zmarnowało. Robiła też wrażenie konsekwencja trenerów prowadzących szkołę, ponieważ, gdy jeden z 18 letnich Chińczyków poszedł na urodziny kolegi z wioski i wypił szklankę wina, natychmiast w następnym dniu zakazano mu treningów i wystawiono jego bagaże za bramy szkoły i nikogo nie interesowało, że jego rodzina może mieszkać nawet 2 tysiące km dalej.


 
Sektor szkoły „niebieskich” w czasie przerwy – już w nowym mieście Shaolin. W całym mieście czuć zapał ćwiczących. Szkół wu-shu jest wg uzyskanych informacji 48, przy czym do największej uczęszcza ponad 2 tys. uczniów. Oczywiście daje to niesamowitą liczbę ćwiczących zgromadzonych w jednym miejscu – dlatego też szkoły posługują się swoimi barwami.

Autor: Rafał Feldo